Jako, że mój ostatni start miał miejsce 5 lat temu, a ja mam zamiar się wymądrzać na temat Norsemana przez conajmniej kilka następnych artykułów, tak też doszedłem do wniosku, że muszę sobie przypomnieć jak to wyglądało. A chyba nie ma lepszej metody, niż przeżycie tego w głowie raz jeszcze - a wy będziecie mogli w ten sposób dowiedzieć się co i jak. Nie będzie to typowa relacja, z przeżyciami, ahami i ohami, a raczej surowy opis tego, jak to wygląda.
Come, my friend, this fight will never end
Oczywiście, że rozpoczniemy od tego kawałku. I tak będzie za każdym razem! Nie oszukujcie - przesłuchajcie go najpierw całego. To jak w pływaniu - żeby się wczuć, to potrzebna jest dobra rozgrzewka.
Dupna logistyka, czyli mało snu
Tak jak pisałem w poprzednim artykule - miejsce noclegowe ma znaczenie. W 2016 roku nie miałem pojęcia, że mnie wylosowano (zapomniałem o losowaniu :D), więc dowiedziałem się o tym grubo później:
Jak już do mnie dotarła ta informacja i gdy się naradziliśmy z małżonką, jak to ogarnąć, to było już dużo za późno, aby znaleźć jakikolwiek nocleg w okolicy startu.
Owszem, była opcja, aby spać na sali gimnastycznej (co roku jest taka alternatywa - trzeba mieć tylko swoją karimatę i śpiwór i kosztuje to około 200NOK za osobę). Jednak założyliśmy, że na sali się nie będzie dało wyspać (sporo ludzi, ciągły ruch i hałas - wiadomo), więc... znaleźliśmy nocleg jakieś 120km od startu, na linii trasy rowerowej. Było to jedyne, co nie kosztowało miliarda monet i oferowało w miarę cywilizowany dojazd na start.
Jako, że prom odpływał z Eidfjordu o 4 rano, tak też wyliczyliśmy, że na miejscu trzeba być na 3cią (no bo rower trzeba wstawić do strefy - nie można tego zrobić wcześniej), przydałaby się jeszcze z godzina zapasu na wypadek W, więc wyjeżdżaliśmy kolo 0:30. A, że położyliśmy się spać (no przynajmniej ja, bo mój dzielny support prawie w ogóle nie spał) po 22ej, to tego snu nie było w ogóle.
Jechaliśmy tak więc w zupełnej ciemności i ciszy przez płaskowyż, a na zewnątrz było jakieś 5 stopni i padał deszcz i była mgła. Cudowne warunki na zawody. 2 godziny w aucie, w trakcie którym próbowałem się cokolwiek zdrzemnąć. No i wiecie co? Oczywiście - nawet przez sekundę nie spałem. Sala gimnastyczna byłaby świetnym wyborem - nawet w takim scenariuszu, że te wcześniejsze dni śpimy na tym zadupiu z daleka od startu, ale na ostatnią noc już na sali. Tak trzeba było zrobić - teraz to wiem. W ten sposób miałbym kilka problemów rozwiązanych:
- rower miałbym ze sobą (o tym zaraz) i byłby super gotowy
- mógłbym udawać, że śpię dużo dłużej (tak od 22 do 3:00)
- mój support mógłby udawać, że śpi dużo dłużej
- nie ryzykowalibyśmy zderzenia z łosiem na płaskowyżu o 2 w nocy naginając na start
Przygotowanie roweru
Jak się mało śpi, to nic nie idzie tak jak trzeba. Po dojeździe do Eidfjordu Janusz (kierowca) był na tyle padnięty, że zaraz poszedł spać (w aucie). Aga mi pomagała ze wszystkim, tyle, że to ja miałem listę rzeczy do załatwienia. W głowie XDDD
Z rowerem był cyrk, bo nie miałem pojęcia co z nim zrobić dzień wcześniej. No bo mieliśmy dość małe auto, do którego rower mieścił się jedynie w formie złożonej, w walizce (umieszczonej w bagażniku). Przyjechaliśmy więc do Eidfjordu w piątek, rozłożyłem rower i pojechałem się nim przejechać. Wszystko działało w miarę ok - musiałem jeszcze skalibrować pedały (z pomiarem mocy, Bepro Favero). Wydawało się ok (ale, że już byłem styrany, to potem się okazało, że nie tak do końca było w porządku - o tym za moment). No i przecież oczywiste było, że nie spakuję teraz roweru z powrotem do walizki tylko po to, żeby znów go rozkładać o 3 w nocy tuż przed startem. Poszedłem więc szukać jakiegoś miejsca do przekitrania go na noc.
Jak tak pytałem w recepcji hotelowej, czy mogę u nich zostawić rower na noc (nie mogę), to podszedł do mnie jeden Duńczyk i zaoferował, że mogą mi w pokoju przekimać ten rower. Bardzo to było spoko, więc oczywiście, że się zgodziłem. Wiecie - na tych zawodach każdy sobie ufa nawzajem i pomaga jak może, więc w ogóle no stress. Umówiliśmy się, że koło 3 rano go odbiorę.
No i o tej 3 rano go odebrałem. Duńczyk mi przypomniał, żebym nakleił na niego numer i powiedział, że jego mechanikowi (tak, oni tu całymi teamami przyjeżdżają: masażysta, mechanik, kucharz, trener, wsparcie psychiczne itede :D ) wydaje się, że jednak za mało powietrza mam. No i dużo w tym było racji, bo przecież spuszczałem delikatnie powietrze przed lotem samolotem, a potem zapomniałem dopompować. I jak robiłem jazdę testową, to z tego zmęczenia nie ogarnąłem, bo patrzyłem na waty, kalibrację pedałów itede. Człowiek co jeździ na rowerach od 20 lat i takie cyrki odstawia, wstyd. No ale to zmęczenie...
Tak więc malutką, ręczną pompką dowalałem pod nominał stojąc w kolejce do strefy zmian o 3:30 nad ranem, a deszcz nam kapał na głowy. Cudownie <3
Czyli, że ta sala gimnastyczna wcale nie była takim złym pomysłem.
Strefa zmian
Niestety nie znalazłem fotki ze strefy zmian. W praktyce - były wieszaki na rowery i drewniane koszyki na graty. Ale koszyki nie dla wszystkich (WTF? za mało ich było), więc dla mnie ofc nie było. A, że nie byliśmy na to gotowi, to była mocna improwizacja (no bo wiecie - ciągle padało, więc rzeczy namakały od góry i od dołu).
Na wejściu do strefy zmian sprawdzano lampki w rowerze oraz kamizelki odblaskowe. Moją kamizelkę, zakupioną specjalnie na tą okazję, zbanowano, bo miała za mały procent powierzchni odblaskowej z przodu i z tyłu. Na szczęście dali mi ichniejszą (za friko) - na nieszczęście to taka standardowa kamizelka drogowa, co łapie wiatr jak żagiel. Ale nie było innej opcji - trzeba było w niej jechać. Jej plusem jest to, że ma napis Norseman Xtreme Triathlon i, że mogę się z nią teraz lansować np. stojąc przy zepsutym aucie przy drodze XD
Do strefy zmian wpuszczano tylko jedną osobę z supportu. Generalnie jest tak, że na Norsemanie jest jedna osoba wyznaczona jako głowa supportu, a cała reszta to takie padawany, którym niewiele wolno, nie dostają koszulek ani kamizelek (może obecnie da się dokupić dla nich) i nie wolno im do strefy zmian wejść. Ale żeby nie było - pakiet startowy był głównie dla supportu. To oni dostali termosy z kubkami termicznymi, ciepłe czapki i coś tam jeszcze. Zawodnik dostaje numerek, czipa i czepek. A na mecie uścisk dłoni i koszulkę - to tak dla jasności mówię. Nie ma medali, nie ma batoników, żelków, czerwonych dywanów czy punktów żywieniowych. To nie te zawody (i to jest w nich piękne!).
Ogólnie organizatorzy mocno podkreślają, że to są zawody, w których rola supportu jest tak samo ważna, jak zawodnika. Jedno bez drugiego nie istnieje. I ciężko mi się z tym nie zgodzić - tak było. Support jest kluczowy.
Prom i skok
Na prom wpuszczano nas już trochę przed 4tą. Część była już ubrana w pianki, a część wsiadała w normalnym ubraniu. Nie miało to znaczenia, ponieważ każda osoba mogła wnieść na prom jakiś worek z rzeczami, który potem odbierał support (nie pamiętam jednak czy na T1, czy T2, czy może następnego dnia na dekoracji).
Na promie podobno była jakaś część, gdzie można było usiąść przy stołach i podziwiać widoki ciemnego fiordu. Ja jednak byłem tak zesrany, że jedyne, o czym myślałem, to aby założyć piankę i nakleić na jej ramiona numerki (takie samoprzylepne - było to obowiązkowe). W piance można było już wskoczyć pod prysznic - stoi tam taki koleś, co polewa chętnych zimną wodą z fiordu. Wlałem jej sobie pod piankę tak, aby już mieć ją ogrzaną a sama pianka, aby się ułożyła.
Nie bałem się już tak bardzo temperatury wody - w piątek wskoczyliśmy do niej na dłuższe pływanie i okazało się, że nie jest tak źle. Niby woda miała 12 stopni, więc nie najwięcej, jednak w czepku i skarpetach neprenowych było całkiem spoko. Takie rześkie pływanie - ani się nie zgrzejesz, ale jak tak polecisz sensownie (nie za długo), to też nie zamarzniesz.
Do wody wskoczyłem prawie na samym końcu. Powody były dwa - po pierwsze chciałem max długo zostać suchy, żeby nie marnować energii, a po drugie - po prostu byłem zesrany i nagle zacząłem mieć wątpliwości, co ja tu w ogóle robię :D
W końcu wskoczyłem. Kiedyś-były-czasy-teraz-nie-ma-czasów, ponieważ obecnie skacze się z jakiegoś małego promu. Te 5 lat temu ten skok był jednak konkretny - kilka metrów wysokości tam było. Obecnie jest jednak luźniej.
Po skoku trzeba było jeszcze ze 200m przepłynąć na linię startu. Wyznaczały ją kajaki, które ustawiły się mniej więcej w linię. Potem już tylko był sygnał i dalej ta sama historia co zawsze - byle do brzegu.
Trasa pływacka jest mega prosta - naginamy wzdłuż brzegu fiordu. Fale od lewej lub z tyłu od lewej, z prawej brzeg, przed nami daleko majaczy Eidfjord. Zaczynamy, gdy już szarzeje, na końcu widać wielkie ognisko - to jest punkt nawigacyjny (bojek nie ma). Gdy już jesteśmy blisko brzegu (i tego ogniska) to nagle znikąd wyrasta wielka bojka, i tam się okazuje, że skręcamy o 90 stopni w lewo za nią, i płyniemy do mety wzdłuż brzegu. Tu fale nas dobijają od lewej pod kątem prostym i jest do dupy, bo człowiekowi się wydawało, że meta to tam już miała być, a tu jeszcze ze 400m trzeba naginać, czyli, że scam norweski :D
Pływanie kończymy już raczej za dnia - tzn jest bardziej jasno niż nie (poniższe zdjęcie autor mocno rozjaśnił, bo było ciemniej).
Niezapomniane T1
Support soi na nabrzeżu (jak na zdjęciu) i wypatruje swoich podopiecznych w wodzie. Jak nie wypatrzy, albo się pomyli w rozpoznaniu, to może nie zdążyć wejść do T1. Dobrze więc patrzeć dokładnie, albo nie stać na nabrzeżu (choć to nuda) tylko przy wybiegu się skitrać i od razu naginać z zawodnikiem do roweru.
Strefa zmian różni się od standardowej tym, że jest piekielnie zimno. Mi dłonie zupełnie nie działały (a płynąłem około 70min). Dobrze więc mieć konkretną strategię na nagrzanie się i przebranie. W teorii nie wolno do rosołu się rozbierać, ale większość to robi i nikt się tym nie przejmuje.
Warto przećwiczyć (choć mentalnie) kolejność operacji w T1 i mieć już graty odpowiednio poukładane - wiadomo. Nam wszystko poszło idealnie i składnie, pomijając drobny fakt, że buty rowerowe zostawiłem w aucie. W aucie. Kurwa. Niecały kilometr od T1. Zapomnijmy o tym, nie chciałem się chwalić, po prostu chciałem tylko wspomnieć, że dobrze mieć w supporcie ludzi, którzy szybko biegają :D A, że kierowca Janusz spał i nie odbierał, to Aga leciała na zapalenie płuc po buty, a ja sobie marzłem w miejscu. Wiedziałem od razu, gdzie je zostawiłem - bo wtedy co jechaliśmy przez płaskowyż, to miałem je przepakować z dna plecaka na wierzch, żeby o nich nie zapomnieć. Ale zbytnio byłem zajęty udawaniem, że śpię, żeby to zrobić. Cóż - ogarnijcie se to lepiej. Zyliony trajlonów zrobione i mnie w końcu rutyna zjadła. Albo też zmęczenie, bo przecież można było spać bliżej startu tą ostatnią noc, nie? To się chyba nazywa "cascading failure" ;)
Rower
Na temat doboru roweru (szosa vs czasówka) to jeszcze oddzielny artykuł napiszę, bo to jest grubsza sprawa. Na razie opiszę, jak wyglądała trasa.
Trasa rowerowa jest wybitnie ciekawa - głównie pod kątem logistycznym. Posłużę się tutaj linkiem z mojej jazdy, bo tak będzie łatwiej: https://www.strava.com/activities/1119119493
Pierwsze 5-7km jest w miarę płaskie. To dość istotne, bo tam jest zimno (ale raczej nie wieje). To jest tak powiedzmy 20 minut. Jeśli w wodzie przemarzliśmy, to tutaj może być grubo, jeśli ubierzemy się za cienko. Jednak jeśli ubierzemy się za grubo, to też będzie słabo, bo od 7km do 18km jedziemy pod górę - miejscami dość stromo - a do tego wjeżdżamy w 2,3 tunele, gdzie jest parno. Okulary mi parowały, więc musiałem je zdjąć. No i zagotowałem się, bo jechałem ubrany we wszystko (miałem złe wspomnienia z Oravamana, gdzie musiałem się wycofać w połowie trasy rowerowej, bo przemarzłem tam kompletnie). A problem polega na tym, że przez te pierwsze 18km w ogóle nie ma supportu. Nawet nie to, że jest niedozwolony (jest niedozwolony), to po prostu auta jadą wtedy inną trasą niż rowery. W jednym tylko tunelu (z chyba trzech) jedzie się razem z autami (co niestety czuć).
Na poniższym zdjęciu widać, jak wygląda człowiek, który ubrał się za grubo. Następym razem albo krótkie gacie i bez tej kurtki na wierzchu, albo jakoś w ten deseń.
Ten parking w okolicach 18km to też nie jest taki super. Tam jest na prawdę mało miejsca dla aut. Czyli, że może się po prostu nie udać tam przysupportować. Jednak jakby tak było, że nie ma gdzie stanąć, to warto wyrzucić z auta jedną osobę, a samo auto gdzieś tam kilka km dalej nawrócić - da rady to tak ogarnąć. Swoją drogą to ten parking służy tym, co zwiedzają pobliski wodospad Vøringfossen - BARDZO warto tam zajrzeć (ofc niekoniecznie w dniu startu :D ).
Kolejne miejsce supportowe jest w okolicy 36km (Dyranut) - tam jest bardzo dużo miejsca na postawienie auta. Tam też kończy się podjazd i rozpoczyna jazda po płaskowyżu. Między tym 18km a 38km jest kilka miejsc, gdzie jeszcze można przysupportować, ale jest z tym bardzo kiepsko. No bo pamiętajcie - jest kilka reguł supportowania: nie wolno supportować z jadącego auta; zatrzymując auto ma ono całą swoją powierzchnią być zaparkowane poza jezdnią; maksymalny rozmiar auta supportowego to mini-van (typu VW Transporter czy California - te krótsze). Kampery są niedozwolone. I należy się trzymać tych reguł, bo za błędy popełnione przez support zawodnik otrzymuje kary czasowe.
Wracając do roweru - ogólnie to ja to widzę tak, że po wyjściu z wody trzeba się jakoś ogrzać kawą czy czymśtam, a potem w miarę na lekko cisnąć do góry. Tu raczej nie wieje, a jak pada, to nie jest jakoś wybitnie zimno. Podjazd ma średnie nachylenie około 5.5%, więc nie jest jakiś wybitny - jednak miejscami jest stromo - bliżej 15%.
Z tego, co widziałem, to na tym 36km, sporo ludzi zakładało kurtki przeciwiatrowe / deszczowe i naginało dalej. Trzeba pamiętać o tym, że na ta kurtkę każdorazowo trzeba założyć tą kamizelkę odblaskową, więc fajnie mieć swoją, która nie zaburza przepływu powietrza. Na tym obrazku widać człowieka, który ubrał się za grubo - łapałem wiatr koszmarnie zarówno kurtką, jak i kamizelką (ale tyle dobrego, że było mi ciepło, a ja to leciałem na ukończenie):
Płaskowyż jest wietrzny (wieje z przodu i z boku) i zimny i mokry i ma długość około 50km. To jest idealne miejsce na czasówkę. Reszta trasy to podjazdy i zjazdy - z czego ten ostatni podjazd jest dość stromy i męczący. Zjazd z niego ma kilka serpentyn - jak jest ślisko, to ludzie tam cuda wywijają, więc trzeba uważać. Nie jest to jednak poziom serpentyn w Dolomitach - jest dużo łatwiej. Trudnością jest zmęczenie, wiatr i deszcz.
T2
T2 umieszczone jest nad jeziorem, na terenie campingu. Sporo miejsca, żeby postawić auto, cały support może pomagać i chodzić po T2. Jest kilka skrzynek, do których tymczasowo można się rozładować z rzeczami. Są toi-toie, z których warto skorzystać, bo na trasie biegowej bardzo ciężko o ustronne miejsce :)
W T2 też support musi zabrać rower ze sobą. To jest obowiązkowe. W naszym przypadku Janusz musiał go rozkręcić i włożyć do walizki rowerowej - co miało swoje konsekwencje, bo przez kilka km biegu nie miałem supportu, ponieważ składanie roweru do walizki zajmuje trochę czasu. Na szczęście mój cudowny dream-team ogarnął bardzo szybko temat.
Nad wybiegiem z T2 zobaczymy swoją pozycję na wyświetlaczu - to pomocne, choć najpewniej support będzie znał z wyników live nasze miejsce.
Bieg o wszystko
Bieg jest całkiem szybki. No przynajmniej pierwsze 25km. Ta część jest raczej płaska (nachylenie może 1-2%). I tu jest raczej ciepło - warto biec zupełnie na krótko. Nawet jak leje, to jest raczej ciepło (okolice 15 stopni). Sporą część leci się wzdłuż jeziora, a potem odbija się w kierunku Gaustatoppen. Cudowne widoki.
Sporo jest też miejsca do supportowania, jest jakiś sklep po drodze, więc jest to całkiem komfortowy odcinek dla supportu. No i jak ktoś leci po czarną koszulkę "na wyrobienie" to te pierwsze 25km to jest miejsce, gdzie wg. mnie rozgrywa się cała walka. Potem jest punkt kontrolny i rozpoczyna się podbieg - Zombie Hill. Tam już ciężko wyprzedzać - podejście jest dość strome i jeśli ktoś ma dobrze wyrobiony power walk, do ma tu jeszcze szanse na poprawę swojej pozycji. Trzeba tu jednak uważać, bo jest to miejsce, gdzie można też bardzo wiele stracić. Zombie Hill trzeba zaliczyć mocno. Support może biec z nami od Zombie Hill właśnie, czyli od 25km. Oczywiście za nami, nie wolno im nas wyprzedzić.
Aha - w 2023 roku będzie zmiana jedna. Cutoff będzie nie tuż po Zombie Hill (32km) ale na 37km, tam, gdzie wbiega się już w góry. To dość istotne, bo to oznacza, że walka o miejsce i czarną koszulkę będzie się toczyła jeszcze dłużej.
Wycieczka do mety
Za cutoffem można już troszkę odsapnąć (jeśli plan max to czarna koszulka). My tak zrobiliśmy - trzeba się jedynie pilnować, żeby przypadkiem nie wsiąść do auta - nawet na przebranie butów - to jest zabronione. A warto tu buty przebrać z asfaltówek na coś, co się lepiej trzyma mokrej skały (u mnie to będą Speedgoaty; ostatnio leciałem w Peregrinach). Parkingów jest tu kilka - spokojnie się znajdzie miejsce do postawienia auta. Wydaje mi się, że tam przy 37km może być problem z zostawieniem auta, jednak mam nadzieję, że o tym będą nas informować na bieżąco. To też będzie mocno zależało od naszej pozycji - im bliżej środka, tym pewnie będzie ciężej.
W ogóle to te ostatnie kilometry bywają zdradliwe. Jak zajdzie mgłą, to nawigowanie bywa nietrywialne (taka Babia Góra od Przełęczy Brona wzwyż, ale bez kosodrzewiny). I tu jest jeszcze trochę pracy - te ostatnie kilometry idą dość wolno, od 37km zeszło nam 45 minut do mety.
Na metę support nie może wbiec dłużej niż 60s po zawodniku. To dość istotne, bo trochę nam określa, kto nas powinien supportować.
Długi powrót
Na mecie jest restauracja, więc można skorzystać z menu. Warto też wejść na szczyt Gausty, bo to tak jak na Kasprowym - kolejką wyjeżdża się na górę, ale szczyt jest 50m dalej. No ja dlatego właśnie tam wracam, bo nie wszedłem na sam szczyt - muszę to naprawić :D
Powrót odbywa się kolejką, której trasa leci przez tunel wykuty w skale. Jest to super przeżycie (niestety nie mam zdjęć - wszyscy byliśmy mega styrani już). Do kolejki trzeba się trochę naczekać niestety. Teoretycznie kolejka jest zarezerwowana jedynie dla zawodników (i chyba tego jednego supportu), a cała reszta musi schodzić z buta. To się jednak zmienia z czasem - im jest później tym coraz więcej osób wpuszczają (jedynie kolejka do kolejki rośnie).
Dzięki!