Ta relacja oryginalnie ukazała się jako wpis na Stravie.
Biegliśmy RAZEM. Rozwodu nie będzie 😀
A w ogóle to matko bosko - ale robota na Stravie, zapierdol taki - 20 minut scrollowałem samą sobotę. Tyle się działo, tyle się narobiliście, WOW!
No ale do początku. Pomysł na te zawody był mój, choć Aga twierdzi, że jej. W każdym razie wbiliśmy tu po punkty, czyli, że na ukończenie. No bo wiecie - w poważnym górskim bieganiu to nie można se o tak powiedzieć "o chui, zrobie se ajronmena", założyć bloga "droga do ajronmena", kupić kozę (rower do jazdy na czas, co w sumie jest głupią nazwą bo ja na nim potrafię jeździć zupełnie nie na czas :P), nauczyć się pływać, załatwić rozcięgno zbyt mocnym bieganiem i wykupić rozwalający plan treningowy od Roberta-Ultra-Triathlete. O nie. Tu jest jak w PZW (Polski Związek Wędkarski) - tu trzeba spełnić wymogi. A wymaga jakaś organizacja (zależy jakie biegi) i najczęściej wymaga, żebyś smrodzie najpierw przebiegł coś spokojnego i udowodnił, żeś warty tych zawodów, co oni tak żmudnie organizują. Co organizacja to swoje regulacje, dziwne biegi do zaliczenia, excel do wyliczenia, szachy 4D do rozegrania a na koniec i tak losowanie (ale tylko jak szanowne PZW zezwoli wziąć udział). I na koniec - może się przyfarci. A we Włoszech to ci jeszcze powiedzą, że oni mają w dupie twoje certyfikaty medyczne i badania, oni chcą jeszcze dodatkowe, chyba, że biegniesz nie na czas, tylko casual, to oni ci czasu nie zmierzą (ale uiścić masz standardowo) to se biegnij bez tych wszystkich dodatkowych badań XD (maraton Stelvio, na Lavaredo takich cyrków nie było).
No to ten - Aga w tym sezonie chce polecieć Grań (Bieg Ultra Granią Tatr dla niekumatych), a tam trochę tych punktów różnych trzeba. Do tego Maciej stwierdził, że za rok pobiegnie to i tamto w różnych krajach, a tam też potrzeba czegoś więcej, niż 1:10/100m kraulem na krótkim basenie. No to tak biegamy dziwne rzeczy - w tym sezonie jeszcze zawitamy w Szwajcarii na Wildstrubel 70km, zeby móc wziąć udział w losowaniu na zawody, o których kiedyś napiszę.
W ogóle to jest poronione, że tak znany trajlonista jak ja musi jakieś punkty robić, żeby po krzakach biegać, kurła. Ja powinienem zaproszenia dostawać, a nie, że "hehe pan maciej, no nie w tym roku, bo pan najwięcej co przebiegł to 12km naokoło Błoń i jeszcze pan stopę rozjebał" XDDD A skoro już narzekam, to chciałem dodać, że nienawidzę, jak zawody nie zaczynają się w wodzie. Jakby tak te ultra biegi zaczynały się nawet od 500m wpław, to na pewno miałbym większe szanse, a Radoslaw Gola by se skręcił kostkę już w strefie zmian i by nas nie wyprzedził :D
Może coś w końcu o zawodach opowiem. Było gorąco, pod górę, pod górę bardzo, potem zbiegliśmy w dół, potem znowu pod górę, potem było stromo w dół i bardzo gorąco, potem zbiegliśmy na Markowe (schronisko), gdzie miało być 17km, ale na wypadło 13.5. Aga już myślała, że coś źle pobiegliśmy i DNF, ale Maciej zna Babią jak własną kieszeń (bo tata jest przewodnikiem beskidzkim a ja oglądałem okładki jego przewodników no to wiadome, że wiem, że Luboń to nie Lubań, nie? :D). W związku z tym na Markowych dowiedzieliśmy się, że wszystko ok, bo punkt żywieniowy na 17km to nie jest tam tylko w Zawoi. KURWA. Miało być już spokojnie do góry (haha), a tu jeszcze zbieg do Zawoi, żeby tego podbiegu drugiego na Babią było jeszcze więcej. I takie zjebane te zawody - latasz góra dół i tak w kółko. Chaszcze, krzaki, upał, sporo ludzi na szlakach (bardzo uprzejmych i pomocnych i sympatycznych!) i jeszcze Aga, co na podbiegach to włączała motorek i tyle ją widziałem i musiałem się starać (zbiegi były moje, poza ostatnim, choć on też, ale tak mniej jakby a na koniec jak marudziłem ŻEBY ZBIEGAŁA WOLNIEJ to nie, bo "tu zaraz już meta").
Udało się mi też trafić z żywieniem. Z excela mi wyszło, że aby to przebiec, potrzebuję zjeść miliard wszystkiego, więc zastosowałem metodę "ile wejdzie tyle wezmę" i ustawiłem przypominajkę na "co 20 minut". W efekcie, na linii startu wyglądałem jakbym się wybierał na jakieś biegi ultra 200km bez punktów żywieniowych i się ludzie dziwnie patrzyli. A jednego żela trzymałem w ręce, bo się już nie mieścił XD Ale fajnie to wyszło - tzn żele miałem takie, jakie były w promce (czyt: nienajpyszniejsze) i takie, jakie Aga ostatnio kupiła, czyli totalny mix. Zdarzyło się żela o smaku coli przepychać żelem o smaku słonego arbuza na przykład. Ale nic nie wróciło tą stroną, co nie powinno, więc było git. Na 7h biegu (no zaokrąglmy w dół, oka?) to 6L napitków, więc całkiem spoko. Trasa była o tyle miła, że przebiegaliśmy przez kilka potoków, więc można było napełnić flaski poza punktami też.
Pomiar czasu był "z aplikacji", czyli nas spisywali na punktach po prostu. Dość sprytnie, bo w tym roku mniej ludzi startuje (znany temat w każdym sporcie amatorskim, w biegach też sporo zawodów się zawinęło). No i dowiedzieliśmy się, że taki pomiar czasu to z 14-15k na takie zawody, a jak się na nie zapisuje 54 osoby, wpłacają średnio po 250pln, to jednak słabo. Tzn tu jeszcze był dystnas 20km, na którym było sporo więcej ludzi, no ale i tak.
Kończąc już dodam, że fajnie się ten proces triłajsowy sprawdza. Biorąc pod uwagę, że zupełnie takich biegów nie planowałem opowiadając trenerowi Piotrowi, co tam sobie mam w głowie na ten sezon :D I jeszcze uwzględniając prawie-nie-bieganie wynikłe z kontuzji, które sobie zafundowałem brakiem wkładek w butach rowerowych (tak, nie chcę tego roztrząsać, ale to taka pierdoła i błąd aka rutyna). Czyli, że silnik zbudowany na basenie, nogi dopakowane na rowerze i jakoś to biega mimo, że nie biega. Smart!
Chyba tyle - zastanawiam się jeszcze, czy jutro będzie maciej chodził w miarę normalnie, czy tak jak po Mardule tydzień temu po schodach tylko bokiem, a po płaskim to najlepiej nie. No fajne te biegi są, takie bardzo zdrowe, nie? :D
I jeszcze linki:
Dzięki!